Kroiłam pomidora co chwilę zerkając na Conrada, który miał zająć się krojeniem ogórka. Na prawdę nie miałam ochoty opatrywać jego pociętych palców więc musiałam co chwilę na niego zerkać.
- Jeżeli będziesz tak co chwilę na mnie patrzeć to wreszcie się utniesz - powiedział cicho chłopczyk wystawiając i przygryzając język w akcie skupienia.
- Nie moja wina, że się martwię o twoje paluchy - uśmiechnęłam się lekko widząc, jak rozweseliła chłopca moja odpowiedź. - Wyspałeś się w ogóle? - Dodałam i znów zaczęłam kroić czerwone warzywo.
- Tak - odpowiedział krótko i ułożył kilka okrągłych zielonych kółek na talerzyku. - Właściwie to już dawno nie spałem tak dobrze. - Czasem przerażało mnie to z jaką powagą oraz intensywnością ten dziesięcioletni chłopiec potrafił się wypowiadać. Ja w jego wieku chodziłam po domu i krzyczałam: penis! za każdym razem gdy widziałam rodziców.
- Cieszę się, że tak mówisz - poczochrałam jego brązowe włosy i również ułożyłam kilka czerwonych kółek na talerzyku.
Odłożyłam noże jak i deseczki do zlewu i podałam Conradowi szklanki, które zaniósł do jadalni i postawił na stole jęcząc trochę przy tym gdy nie mógł dosięgnąć na środek stołu. Zaśmiałam się cicho pod nosem i wzięłam dwa talerze z szafki oraz talerz stojący na blacie.
- Muszę ci młody powiedzieć, że mamy śniadanie mistrzów - powiedziałam gdy zajęłam miejsce na przeciwko Conrada.
***
Właśnie miałam wjechać czerwonym samochodzikiem w blokadę z poduszek gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nie waż się tego ruszyć. Ja to rozwalę - pogroziłam palcem Conradowi i odprowadzona jego śmiechem zbiegłam po schodach, przeszłam przez hol i otworzyłam drzwi równie szybko je zamykając. No przynajmniej taki miałam zamiar. Niestety silna, męska ręką uniemożliwiła mi to.
- Ej, ej. Wszystkich gości tak traktujesz? - westchnęłam i oparłam się o ścianę zakładając ręce na piersi.
- Nie, tylko tych niechcianych - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się krzywo chcąc go zirytować.
- Chciałem tylko bliżej poznać swoją sąsiadkę. Czy to coś złego? - zmrużyłam oczy i przechyliłam lekko głowę w bok.
- Ty też tutaj mieszkasz? - zapytałam zdziwiona tym faktem. Byłam pewna, że Drake mieszka sam, a nie z jeszcze jednym niedorozwiniętym.
- Tuż obok. Więc gdybyś tylko chciała... - urwał i spojrzał na coś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego Conrada z moim telefonem w ręce.
- Dzwonił ktoś do ciebie - powiedział cicho po czym podszedł do mnie i podał mi urządzenie. Uśmiechnęłam się do niego lekko i położyłam rękę na ramieniu przyciągając do siebie.
- Nie wiedziałem, że masz dziecko - brunet stojący przede mną ukucnął i spojrzał na chowającego się za mną chłopca.
- A ja nie wiedziałam, że bez mózgu można żyć - odpyskowałam i miałam dziwne wrażenie, że skrywający się za mną chłopczyk stara się nie roześmiać.
- Shelby? Wszystko w porządku? - zza debila, z którym prowadziłam konwersację wyłonił się Louis, który przepchał się obok nieznajomego i stanął obok mnie roztrzepując włosy Conradowi.
- Taaa pan- sąsiad przyszedł pożyczyć sól, ale niestety mi również się skończyła - Louis spojrzał na mnie zdziwiony ale pozostawił to bez komentarza. - A więc drogi panie sąsiedzie przetransportuj się na drugą stronę budynku albo jeszcze lepiej, na drugą stronę miasta. - Uśmiechnęłam się krzywo i trzasnęłam drzwiami tuż przed jego twarzą. Jestem aż taka zajebista, że każdy chce się ze mną zadawać?
Rebecka
Zeszłam na dół uśmiechając się lekko czując zapach wanilii, który zawsze można było wyczuć w tym domu.
- Cześć tatku - przywitałam się z tatą buziakiem w policzek, a mamie posłałam uśmiech ponieważ stała przy kuchence i smażyła coś na obraz jajecznicy.
- Cześć, cześć. A gdzie ten twój kolega? - tata spojrzał w stronę wejścia jakby liczył na to, że za chwilę zmaterializuję się w nich Drake.
- Chyba jeszcze śpi - odpowiedziałam i nalałam sobie soku do szklanki. - Możesz być dla niego miły? Zależy mi na nim.
- Zależy, w jakim sensie? - dlaczego on musi być taki upierdliwy? Nie może dać sobie na luz? Chociaż raz? Czy ja kurde o tak wiele proszę?
- Jak na przyjacielu. Nie szukam jeszcze chłopaka - powiedziałam zacięcie. Na prawdę nie miałam najmniejszej ochoty na prowadzenie rozmowy na ten temat.
- Wrócimy jeszcze do tego tematu. I do tego całego Drake - tata wstał z krzesła, wziął z blatu swoją gazetę i odrażony wyszedł z kuchni zostawiając mnie samą z mamą, która najwyraźniej nad czymś głęboko rozmyślała.
- Rebecka skarbie czy między tobą a Shelby wszystko jest w porządku? - wyłączyła kuchenkę i odwróciwszy się do mnie przodem spojrzała mi w oczy.
- Tak, a dlaczego pytasz? - nie chciałam znowu kłamać. Na prawdę. Ale... Co niby miałam powiedzieć? Prawdę. Taa na pewno.
- Dzwoniła mama Shelby i powiedziała, że ona nawet nie wiedziała, że ty do nas lecisz.
- Nie wiedziała bo jej nie powiedziałam - odparłam spokojnie. - Nie patrz tak na mnie. Nie moja wina, że prawie cały czas jest po za domem. Jak nie praca, to jacyś koledzy, a gdy wraca to jest zmęczona i nie ma czasu ani ochoty na rozmowę ze mną. - Zadziwiające jak szybko potrafiłam wymyślić kłamstwo i powiedzieć to wszystko bez ani jednego zawahania.
- Czyli co? Nie chcesz o nią walczyć?
- Nic takiego nie powiedziałam tylko... Co z tego, że ja będę się starać? To czy będziemy się nadal przyjaźnić nie zależy tylko i wyłącznie ode mnie mamo.
- Och wiem skarbie, wiem. Tylko nigdy nie pomyślałabym, że Shelby może się aż tak zmienić.
- Taa ja też.
Starałem się odciągnąć brunetkę od rury, której mocno się trzymała. Conrad jak i Scott śmiali się nie tyle ze mnie co z niej.
- Shelby puść tą rurę! - krzyknąłem któryś raz z rzędu i jeszcze mocniej zacząłem ciągnąć jej ciało w stronę budynku.
- Nie! Ja tu zostaję! - odkrzyknęła mi i zaczęła się szarpać abym wreszcie ją puścił. O nie moja panno. Nie tak szybko.
- Nie wygłupiaj się! Stara baba a boi się zwierzątek!
- To nie są zwierzątka! To są bestie! - zrezygnowany puściłem ją, a on po chwili odczepiła się od rury, a wtedy JA przebiegły i genialny chwyciłem ją w pasie i zacząłem 'pchać' w stronę budynku.
- Zachowujesz się jak dziecko - powiedziałem gdy brunetka znów chciała mi uciec. Zdenerwowany chwyciłem ją po czym podniosłem i bez żadnych ceregieli zaniosłem ją do stajni.
- Przecież ja nigdy nie siedziałam na koniu! - oburzyła się gdy postawiłem ją przed jednym z boksów.
- Oczywiście, że siedziałaś. Nawet ja to wiem - odparłem i po chwili oberwałem w głowę za swoją wypowiedź.
- Nie przy dziecku Tomlinson - upomniała mnie ale wiedziałem, że ma ochotę się roześmiać. - Będę tego żałować, ale dobra dawajcie te patataje. Ale ja chcę najmniejszego.
- Osła? - zapytałem z cwaniackim uśmieszkiem na ustach. Uwielbiałem się z nią droczyć.
- Jeden już stoi obok mnie - odgryzła się i poszła w stronę Conrada mrucząc coś pod nosem.
- Oj coś mi się wydaję Conrad, że następnym razem będziemy musieli iść na Paintball bo Shelby coś źle znosi jazdę konno - Louis zerknął na mnie z ukosa i zaśmiał się pod nosem.
- Jak cię zaraz kopnę to też będziesz, źle coś znosił - odgryzłam się i otwarłam drzwi przepuszczając przodem śmiejącego się z nas chłopczyka.
- Nie tak ostro siostro - spojrzałam zdziwiona na Louisa, a on uśmiechnął się szeroko i przytrzymał dla mnie drzwi.
- Jaka szkoda, ze zabójstwo jest karalne - westchnęłam pod nosem. Po kilku sekundach Louis szedł równo ze mną a po chwili objął mnie ramieniem. Odsunęłam się od niego, a on zaczął się śmiać zwracając tym samym uwagę kilku dzieci biegających po korytarzu.
- Conrad, ja pójdę do pani Barbary powiedzieć, że cię odstawiłam całego i zdrowego, dobrze? - ukucnęłam przed brunetem i uśmiechnęłam się do niego. - To co? Do jutra wojowniku?
- Do jutra Shelby - Conrad objął mnie za szyję i przytulił mocno. - Dziękuję - dodał i pocałował mnie w policzek po czym zaczął iść z Louisem w stronę swojego pokoju.
Wyprostowałam się szczęśliwa i zapukałam w ciemne, drewniane drzwi. Nie czekając na zgodę weszłam do środka cały czas mając uśmiech na ustach.
- Dzień dobry - przywitałam się miło. Pani Barbara podniosła głowę znad biurka jakby wcześniej nie słyszała pukania.
- Dzień dobry Shelby - odpowiedziała i zdjęła okrągłe okulary z nosa. - Jak Conrad? Był grzeczny? Nie narobił ci kłopotów?
- Nie, wszystko w porządku. Louis poszedł odprowadzić go do pokoju, a ja przyszłam zameldować, że odwieźliśmy go, co prawda zmęczonego, ale całego - uśmiechnęłam się.
- To dobrze, dobrze. Przepraszam cię kochanie ale jak widzisz praca wzywa. Będziesz jutro?
- Oczywiście, że będę. Muszę skończyć z z naszym Picasso obrazek. Do widzenia - pani Barbara posłał mi uśmiech, a ja nie chcąc jej dłużej przeszkadzać opuściłam jej gabinet i natknęłam się na czekającego na mnie Louisa.
***
- Cześć tatku - przywitałam się z tatą buziakiem w policzek, a mamie posłałam uśmiech ponieważ stała przy kuchence i smażyła coś na obraz jajecznicy.
- Cześć, cześć. A gdzie ten twój kolega? - tata spojrzał w stronę wejścia jakby liczył na to, że za chwilę zmaterializuję się w nich Drake.
- Chyba jeszcze śpi - odpowiedziałam i nalałam sobie soku do szklanki. - Możesz być dla niego miły? Zależy mi na nim.
- Zależy, w jakim sensie? - dlaczego on musi być taki upierdliwy? Nie może dać sobie na luz? Chociaż raz? Czy ja kurde o tak wiele proszę?
- Jak na przyjacielu. Nie szukam jeszcze chłopaka - powiedziałam zacięcie. Na prawdę nie miałam najmniejszej ochoty na prowadzenie rozmowy na ten temat.
- Wrócimy jeszcze do tego tematu. I do tego całego Drake - tata wstał z krzesła, wziął z blatu swoją gazetę i odrażony wyszedł z kuchni zostawiając mnie samą z mamą, która najwyraźniej nad czymś głęboko rozmyślała.
- Rebecka skarbie czy między tobą a Shelby wszystko jest w porządku? - wyłączyła kuchenkę i odwróciwszy się do mnie przodem spojrzała mi w oczy.
- Tak, a dlaczego pytasz? - nie chciałam znowu kłamać. Na prawdę. Ale... Co niby miałam powiedzieć? Prawdę. Taa na pewno.
- Dzwoniła mama Shelby i powiedziała, że ona nawet nie wiedziała, że ty do nas lecisz.
- Nie wiedziała bo jej nie powiedziałam - odparłam spokojnie. - Nie patrz tak na mnie. Nie moja wina, że prawie cały czas jest po za domem. Jak nie praca, to jacyś koledzy, a gdy wraca to jest zmęczona i nie ma czasu ani ochoty na rozmowę ze mną. - Zadziwiające jak szybko potrafiłam wymyślić kłamstwo i powiedzieć to wszystko bez ani jednego zawahania.
- Czyli co? Nie chcesz o nią walczyć?
- Nic takiego nie powiedziałam tylko... Co z tego, że ja będę się starać? To czy będziemy się nadal przyjaźnić nie zależy tylko i wyłącznie ode mnie mamo.
- Och wiem skarbie, wiem. Tylko nigdy nie pomyślałabym, że Shelby może się aż tak zmienić.
- Taa ja też.
Louis
~Muzyka~Starałem się odciągnąć brunetkę od rury, której mocno się trzymała. Conrad jak i Scott śmiali się nie tyle ze mnie co z niej.
- Shelby puść tą rurę! - krzyknąłem któryś raz z rzędu i jeszcze mocniej zacząłem ciągnąć jej ciało w stronę budynku.
- Nie! Ja tu zostaję! - odkrzyknęła mi i zaczęła się szarpać abym wreszcie ją puścił. O nie moja panno. Nie tak szybko.
- Nie wygłupiaj się! Stara baba a boi się zwierzątek!
- To nie są zwierzątka! To są bestie! - zrezygnowany puściłem ją, a on po chwili odczepiła się od rury, a wtedy JA przebiegły i genialny chwyciłem ją w pasie i zacząłem 'pchać' w stronę budynku.
- Zachowujesz się jak dziecko - powiedziałem gdy brunetka znów chciała mi uciec. Zdenerwowany chwyciłem ją po czym podniosłem i bez żadnych ceregieli zaniosłem ją do stajni.
- Przecież ja nigdy nie siedziałam na koniu! - oburzyła się gdy postawiłem ją przed jednym z boksów.
- Oczywiście, że siedziałaś. Nawet ja to wiem - odparłem i po chwili oberwałem w głowę za swoją wypowiedź.
- Nie przy dziecku Tomlinson - upomniała mnie ale wiedziałem, że ma ochotę się roześmiać. - Będę tego żałować, ale dobra dawajcie te patataje. Ale ja chcę najmniejszego.
- Osła? - zapytałem z cwaniackim uśmieszkiem na ustach. Uwielbiałem się z nią droczyć.
- Jeden już stoi obok mnie - odgryzła się i poszła w stronę Conrada mrucząc coś pod nosem.
Shelby
Z całych sił starałam się utrzymać równowagę i nie jęczeć za każdym stawianym przeze mnie krokiem. Zabiję Tomlinsona za ten głupi pomysł z końmi. Nie wiem co mu strzeliło do tego pustego łba, ale na prawdę trzeba być głupim aby wpaść aż na tak beznadziejny pomysł.- Oj coś mi się wydaję Conrad, że następnym razem będziemy musieli iść na Paintball bo Shelby coś źle znosi jazdę konno - Louis zerknął na mnie z ukosa i zaśmiał się pod nosem.
- Jak cię zaraz kopnę to też będziesz, źle coś znosił - odgryzłam się i otwarłam drzwi przepuszczając przodem śmiejącego się z nas chłopczyka.
- Nie tak ostro siostro - spojrzałam zdziwiona na Louisa, a on uśmiechnął się szeroko i przytrzymał dla mnie drzwi.
- Jaka szkoda, ze zabójstwo jest karalne - westchnęłam pod nosem. Po kilku sekundach Louis szedł równo ze mną a po chwili objął mnie ramieniem. Odsunęłam się od niego, a on zaczął się śmiać zwracając tym samym uwagę kilku dzieci biegających po korytarzu.
- Conrad, ja pójdę do pani Barbary powiedzieć, że cię odstawiłam całego i zdrowego, dobrze? - ukucnęłam przed brunetem i uśmiechnęłam się do niego. - To co? Do jutra wojowniku?
- Do jutra Shelby - Conrad objął mnie za szyję i przytulił mocno. - Dziękuję - dodał i pocałował mnie w policzek po czym zaczął iść z Louisem w stronę swojego pokoju.
Wyprostowałam się szczęśliwa i zapukałam w ciemne, drewniane drzwi. Nie czekając na zgodę weszłam do środka cały czas mając uśmiech na ustach.
- Dzień dobry - przywitałam się miło. Pani Barbara podniosła głowę znad biurka jakby wcześniej nie słyszała pukania.
- Dzień dobry Shelby - odpowiedziała i zdjęła okrągłe okulary z nosa. - Jak Conrad? Był grzeczny? Nie narobił ci kłopotów?
- Nie, wszystko w porządku. Louis poszedł odprowadzić go do pokoju, a ja przyszłam zameldować, że odwieźliśmy go, co prawda zmęczonego, ale całego - uśmiechnęłam się.
- To dobrze, dobrze. Przepraszam cię kochanie ale jak widzisz praca wzywa. Będziesz jutro?
- Oczywiście, że będę. Muszę skończyć z z naszym Picasso obrazek. Do widzenia - pani Barbara posłał mi uśmiech, a ja nie chcąc jej dłużej przeszkadzać opuściłam jej gabinet i natknęłam się na czekającego na mnie Louisa.
***
Siedziałam oburzona na kanapie i machałam nogą ignorując różne pytania, które były kierowane w moją stronę Chłopcy starali się ze mną rozmawiać, ale ja nie miałam na to najmniejszej ochoty. Byłam zdecydowanie i nie odwracalnie zła. Chciałam siedzieć w tej chwili w swoim domciu, na kanapie z pudełkiem lodów, a nie znaleźć się w samym punkcie jakiejś dziczy.
- A ta co? Nadal się nie odzywa? - do salonu wszedł Louis podając swojej dziewczynie kubek z sokiem. Obrzuciłam go tylko wściekły spojrzeniem i znów zaczęłam wpatrywać się w telewizor. Muszę kupić sobie taki mikser. Fajnie by było taki mieć. - Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko.
- Och! Ja się zachowuję jak dziecko?! To ty mnie tutaj zaciągnąłeś! Na dodatek siłą! - może i zachowywałam się jak dziecko, ale nienawidziłam gdy ktoś za mnie decyduję. Przecież to moje życie, a więc to JA powinnam za siebie decydować, a nie ktoś z IQ niższym niż żuka gnojownika.
- Harry chciał się z tobą zobaczyć! To co miałem zrobić? - brunet usiadł obok mnie co równało się z tym, że podniosłam swoje szanowne sześć liter z kanapy.
- Co powinieneś zrobić? Odwieźć mnie do domu tak jak ci mówiłam kretynie!
- On jest moim przyjacielem! Nie mogłem go zawieźć! - Louis również wstał wyrywając się z uścisku swojej dziewczyny, która najwyraźniej próbowała jakoś załagodzić całą tą sytuację.
- A ja?! Ja nie jestem twoją przyjaciółką?! Bo jeżeli tak to właśnie mnie zawiodłeś!
- Nie jesteś moją przyjaciółką!
- Nie?! A kim?!
- Shelby! Jesteś po prostu Shelby!
- Dzięki, że mi powiedziałeś! Już prawie zapomniałam jak się nazywam!
- Nie krzycz na mnie!
- To ty na mnie krzyczysz!
- Oboje krzyczycie! - między nas stanął Liam i najpierw mi posłał wściekłe spojrzenie, a potem Louis'owi.
- Nie wtrącaj się! - ryknęliśmy oboje, a potem znów na siebie spojrzeliśmy.
- Dlaczego ty zawsze musisz być taka trudna?!
- A dlaczego ty zawsze musisz być taki głupi?! - byłam bliska uderzenia go w twarz. Krzesłem. Talerzem. Stolikiem. Czymkolwiek byleby już się zamknął.
- Dobra dość tego - Zayn wstał z fotela i bez żadnych ceregieli chwycił mnie w pasie i podniósł do góry wynosząc na zewnątrz.
Postawił mnie dopiero, gdy któryś z chłopaków zamknął za nami drzwi od balkonu. Odwróciłam się i chciałam wrócić do pomieszczenia aby dokończyć kulturalną rozmowę z Tomlinsonem, ale niestety Malik miał inne plany co do mnie.
- Puść mnie. Muszę mu wpierdolić - zaczęłam się wyrywać, ale wtedy Zayn posadził mnie na schodku i wyciągnął paczkę fajek z kieszeni. - Ale to może poczekać. - Dodałam i wyjęłam jednego papierosa wystawiając rękę po zapalniczkę.
- Masz temperament dziewczyno - odparł chłopak i odpalił swojego papierosa wypuszczając po chwili w górę dym, który dla niektórych był utrapieniem.
- Wkurzył mnie - mruknęłam i również się zaciągnęłam. Gdy zdecydowałam się rzucić palenie obiecałam sobie, że już nigdy do tego nie wrócę. Chyba coś mi nie wyszło.
- Taa nie uszło to mojej uwadze - odpowiedział i uśmiechnął się lekko do mnie. Oblizałam wargi i włożyłam do ust papierosa. - Kogo zabiłaś?
Spojrzałam na niego i zagryzłam dolną wargę. Zayn był inny niż osoby, które poznałam do tej pory. Fakt rozmawiałam z nim tylko kilka razy, ale ten chłopak nie owijał w bawełnę. Jeśli chciał coś wiedzieć, pytał się bez żadnych ogródek czy podchodów.
- Swojego męża - odpowiedziałam i spojrzałam w czarne jak smoła niebo. Tylko gdzieniegdzie było widać małe białe kropeczki powszechnie znane jako gwiazdy.
- Miałaś męża?! - zapytał zdziwiony, a ja tylko wzruszyłam ramionami i pozostawiłam jego pytanie bez odpowiedzi. Nie musiał więcej wiedzieć.
-------------------------------------------------------
Heeeeej :) Mój urlop przeciągnął się o kilka dni, ale chyba mi wybaczycie co nie? Rozdział nie wyszedł tak jak chciałam, ale sądzę, że chyba nie jest tak bardzo źle. Obiecuję, że w następnym dowiecie się trochę o Shelby i w ogóle. Dziękuję wszystkim, którzy czekali, to miłe :P Nie wiem kiedy następny bo mam trochę na głowie i jeszcze dwa inne blogi soooo, postaram się jak najszybciej. Liczę na wasze komentarze. Pa! :*
- A ta co? Nadal się nie odzywa? - do salonu wszedł Louis podając swojej dziewczynie kubek z sokiem. Obrzuciłam go tylko wściekły spojrzeniem i znów zaczęłam wpatrywać się w telewizor. Muszę kupić sobie taki mikser. Fajnie by było taki mieć. - Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko.
- Och! Ja się zachowuję jak dziecko?! To ty mnie tutaj zaciągnąłeś! Na dodatek siłą! - może i zachowywałam się jak dziecko, ale nienawidziłam gdy ktoś za mnie decyduję. Przecież to moje życie, a więc to JA powinnam za siebie decydować, a nie ktoś z IQ niższym niż żuka gnojownika.
- Harry chciał się z tobą zobaczyć! To co miałem zrobić? - brunet usiadł obok mnie co równało się z tym, że podniosłam swoje szanowne sześć liter z kanapy.
- Co powinieneś zrobić? Odwieźć mnie do domu tak jak ci mówiłam kretynie!
- On jest moim przyjacielem! Nie mogłem go zawieźć! - Louis również wstał wyrywając się z uścisku swojej dziewczyny, która najwyraźniej próbowała jakoś załagodzić całą tą sytuację.
- A ja?! Ja nie jestem twoją przyjaciółką?! Bo jeżeli tak to właśnie mnie zawiodłeś!
- Nie jesteś moją przyjaciółką!
- Nie?! A kim?!
- Shelby! Jesteś po prostu Shelby!
- Dzięki, że mi powiedziałeś! Już prawie zapomniałam jak się nazywam!
- Nie krzycz na mnie!
- To ty na mnie krzyczysz!
- Oboje krzyczycie! - między nas stanął Liam i najpierw mi posłał wściekłe spojrzenie, a potem Louis'owi.
- Nie wtrącaj się! - ryknęliśmy oboje, a potem znów na siebie spojrzeliśmy.
- Dlaczego ty zawsze musisz być taka trudna?!
- A dlaczego ty zawsze musisz być taki głupi?! - byłam bliska uderzenia go w twarz. Krzesłem. Talerzem. Stolikiem. Czymkolwiek byleby już się zamknął.
- Dobra dość tego - Zayn wstał z fotela i bez żadnych ceregieli chwycił mnie w pasie i podniósł do góry wynosząc na zewnątrz.
Postawił mnie dopiero, gdy któryś z chłopaków zamknął za nami drzwi od balkonu. Odwróciłam się i chciałam wrócić do pomieszczenia aby dokończyć kulturalną rozmowę z Tomlinsonem, ale niestety Malik miał inne plany co do mnie.
- Puść mnie. Muszę mu wpierdolić - zaczęłam się wyrywać, ale wtedy Zayn posadził mnie na schodku i wyciągnął paczkę fajek z kieszeni. - Ale to może poczekać. - Dodałam i wyjęłam jednego papierosa wystawiając rękę po zapalniczkę.
- Masz temperament dziewczyno - odparł chłopak i odpalił swojego papierosa wypuszczając po chwili w górę dym, który dla niektórych był utrapieniem.
- Wkurzył mnie - mruknęłam i również się zaciągnęłam. Gdy zdecydowałam się rzucić palenie obiecałam sobie, że już nigdy do tego nie wrócę. Chyba coś mi nie wyszło.
- Taa nie uszło to mojej uwadze - odpowiedział i uśmiechnął się lekko do mnie. Oblizałam wargi i włożyłam do ust papierosa. - Kogo zabiłaś?
Spojrzałam na niego i zagryzłam dolną wargę. Zayn był inny niż osoby, które poznałam do tej pory. Fakt rozmawiałam z nim tylko kilka razy, ale ten chłopak nie owijał w bawełnę. Jeśli chciał coś wiedzieć, pytał się bez żadnych ogródek czy podchodów.
- Swojego męża - odpowiedziałam i spojrzałam w czarne jak smoła niebo. Tylko gdzieniegdzie było widać małe białe kropeczki powszechnie znane jako gwiazdy.
- Miałaś męża?! - zapytał zdziwiony, a ja tylko wzruszyłam ramionami i pozostawiłam jego pytanie bez odpowiedzi. Nie musiał więcej wiedzieć.
-------------------------------------------------------
Heeeeej :) Mój urlop przeciągnął się o kilka dni, ale chyba mi wybaczycie co nie? Rozdział nie wyszedł tak jak chciałam, ale sądzę, że chyba nie jest tak bardzo źle. Obiecuję, że w następnym dowiecie się trochę o Shelby i w ogóle. Dziękuję wszystkim, którzy czekali, to miłe :P Nie wiem kiedy następny bo mam trochę na głowie i jeszcze dwa inne blogi soooo, postaram się jak najszybciej. Liczę na wasze komentarze. Pa! :*